Świadek

Przygotowywał na śmierć ks. Jana Machę oraz innych polskich patriotów oczekujących na ścięcie w katowickim więzieniu. Na podstawie rozmów z nimi stworzył przejmujący dokument czasów grozy i śmierci.

Ksiądz Joachim Belser SVD podobnie jak ks. Macha pochodził z Górnego Śląska. Urodził się w 1902 r. w Żorach. W 1924 r. wstąpił do Zgromadzenia Słowa Bożego, czyli werbistów. Formował się duchowo w miejscowości St. Gabriel pod Wiedniem, gdzie był nowicjat zgromadzenia. Tam w 1931 roku przyjął święcenia kapłańskie. Znakomicie władał językiem niemieckim, co zadecydowało prawdopodobnie o powierzeniu mu przez wikarusza generalnego diecezji katowickiej ks. Franciszka Woźnicę funkcji kapelana w więzieniu w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Przed wojną pracował w znanym gimnazjum sióstr urszulanek w rybniku, gdzie m. in. uczył języka niemieckiego i łaciny. Od 1940 r. był wikariuszem w katowickiej parafii św. Michała Archanioła. 28 lipca 1942 r. został przeniesiony do parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach; jednocześnie objął obowiązki kapelana w więzieniu.

Jeszcze tego samego dnia po raz pierwszy przekroczył bramę więzienia. Pracował tam do stycznia 1945 r., kiedy do Katowice weszły oddziały Armii Czerwonej. Do więzienia z plebanii miał zaledwie kilka minut, a bywał wzywany nawet późną nocą. Widział, że wtedy przyjdzie mu przygotowywać ludzi na śmierć, gdyż w katowickim więzieniu od jesieni 1941 r. wykonywano wyroki śmierci przez ścięcie na gilotynie. Według szacunków historyków w czasie niemieckiej okupacji ścięto w Katowicach 552 osoby, w tym 53 kobiety. Ksiądz Besler napisał po latach, że osobiście przygotowywał na śmierć ok. 500 osób, przeważnie Polaków, ale zdarzali się Niemcy, Francuzi i Włosi. Zapamiętał również kilkanaście kobiet, które spowiadał przed egzekucją.

GROZA "CZERWONEJ WDOWY"

Gdy po raz pierwszy przygotowywał ludzi na śmierć, w celi zobaczył 24 osoby. Jak pisze, na ten widok ugięły się pod nim nogi, wszystkich wyspowiadał i długo z nimi rozmawiał. Później każdy zaszył się w jakimś kącie, aby napisać list do najbliższych. Około czwartej nad ranem wszyscy przystąpili do Komunii św. Później modlili się w grupach, jedni w języki polskim, inni niemieckim. Momentu egzekucji ks. Besler nigdy nie widział. Posłuchał rady dyrektora więzienia, aby nie oglądał pracującej "czerwonej wdowy", jak w więziennym slangu nazywano gilotynę. - Pomóc skazańcom ksiądz i tak nie może, a nerwy straci i długo w tej pracy nie wytrzyma - radził dyrektor więzienia Kratzig. Później władze niemieckie wydały zarządzenie zakazujące książom uczestnictwa w egzekucji. Kapelan pozostawał ze skazanymi jedynie do momentu, kiedy przychodzili po nich dwaj oberwachtmeisterowie - czyli podoficerowie niemieckiej policji. Skuwali im ręce z tyłu i zabierali do pomieszczenia, gdzie wykonywana była egzekucja. W ostatnią drogę szli jedynie w spodniach i koszuli. Ich droga wiodła z bloku więziennego B I, przez podwórze więzienne, do parterowanego pomieszczenia, gdzie stała gilotyna.

W czasie jednej z wizyt w więzieniu ks. Besler wszedł do tego budynku. Jak opisuje, było to duże pomieszczenie wykładane białymi kafelkami i przegrodzone kurtyną. W środku, za kurtyną, "stała ta krwawa maszyna". "Obok ławeczka, po prawej kraj i wąż do zmywania krwi, i skrzynie surowe, zastępujące trumny, napełnione wiórkami, czy trocinami. Ścięta głowa pozostawała w koszyku do bilotyny przyczepionym", zanotował. Jak się później dowiedział, zwłoki zgilotynowanych przeważnie palono w krematorium. W niektórych przypadkach wywożono je do prosektorium we Wrocławiu, a pod koniec wojny "dla oszczędności" straconych grzebano na cmentarzach w Katowicach i Bogucicach. Czasami władze więzienne zezwalały na pogrzeb zgilotynowanego i kapelan uczestniczył w nim wraz z rodziną. Dotyczyło to więźniów skazanych za przestępstwa pospolite. Ciał więźniów politycznych nie wydawano rodzinom. Władze III Rzeszy nie chciały, aby groby zamordowanych bohaterów stały się miejscami pamięci. Zwłoki palono więc w krematorium KL Auschwitz.

NIEZWYKŁY OŁTARZ

Ksiądz Besler w swym wspomnieniach pisze, że dyrektor Kratzig był człowiekiem religijnym i robił wszystko, aby kapelan mógł towarzyszyć wszystkim więżniom, a szczególnie skazanym na śmierć. Prosił jedynie, aby ksiądz nie przenosił grypsów. Każdy, kto chciał, mógł w katowickim więzieniu skorzystać ze spowiedzi bądź porozmawiać z księdzem w swoim ojczystym języku. Co ciekawe, w kaplicy więziennej w Katowicach stał ołtarz, w którym umieszczony był tryptyk z krzyżem pośrodku i wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej oraz Ostrobramskiej po bokach. Do Katowic zostal przeniesiony z kaplicy Prywanego Gimnazjum Polskiego w Bytomiu. Niedzielne Eucharystie ks. Besler odprawiał osobno dla osadzonych kobiet i mężczyzn. Uczestniczyło w nich ok. 130 więźniów. Okazja do spowiedzi była w każdą sobotę po południu. W pustej celi w oddziale B I urządzono prowizoryczną zakrystię i tam odbywała się spowiedź.

Wizerunki maryjne z kaplicy były oczywistym znakiem dla polskich więźniów, którzy byli zaskoczeni, że w takim miejscu spotykają nie tylko symbole religijne, ale i narodowe. Kilku z nich nawet pytało kapelana, czy nie boi się, że z powodu tego ołtarza będzie miał nieprzyjemności. Odpowiadał wtedy żartobliwie, że przecież są już w więzieniu, a więc nic gorszego spotkać ich nie może. Na wszelki wypadek powiedział jednak o tych obrazach dyrektorowi więzienia, który stwierdził, że wizerunke Czarnej Madonny ma także w domu.

"ZNIKŁ W DRZWIACH KAŹNI ŚMIERCI"

Gdy ks. Besler zaczynał pracę w więzieniu, ks. Jan Macha był już skazany na karę śmierci. Warto dodać, że budynek sau, gdzie 17 lipca 1942 r. odbyła się rozprawa, przylega do więzienia, w którym czekał później na wykonanie wyroku. Więźniowie skazani na karę śmierci, wspomina ks. Besler, byli umieszczani na parterze, w bloku B I. Zakuwano ich w ciężkie, ważące kilka kilogramów kajdanki, które zdejmowano jedynie do posiłków. Skuwano ich także na noc. Wspominał o tym także ks. Macha w rozmowach z rodziną.

W takich warunkach spędził ostatnie miesiące życia - od lipca do grudnia 1942 r. W jego celi było kilku skazanych. Ksiądz Besler - jak wynika z listów ks. Machy - widywał się z nim od początku sierpnia do grudnia 1942 r. Spowiadał go i co tydzień udzielał mu Komunii św. Od siedzącego razem z nim kleryka Joachima Gürtlera usłyszał, że ks. Macha był w śledztwie okrutnie katowany, aż "jego ciało było od bicia czarne jak węgiel".

Przypominająć sobie okoliczności ostatniego spotkania z ks. Machą, kapelan pisze, że 2 grudnia 1942 r. zostal wezwany do więzienia około godziny dwudziestej. MIał przygotować na śmierć 12 osób; wśród nich był jeden ewangelik, mistrz rzeźnicki skazany na nielegalny ubój. Był u niego wcześniej pastor. "W pierwszej celi po lewej stronie, gdy się wchodzi z podwórza więziennego, na parterze było pięciu. Do głębi wzruszony i zdziwiony byłem, widząc pomiędzy nimi ks. Machę" - wspominał po latach. Był zaskoczony, że przyjdzie mu przygotowywać go na śmierć. Czytał bowiem pismo wikariusza generalnego ks. Woźnicy do władz niemieckich z prośbą o ułaskawienie ks. Machy. Minał także ustawowy termin 99 dni, kiedy wyrok powinien być wykonany. Sądził więc, że do egzekucji nie dojdze. Wraz z księdzem w celi siedzieli Gürtler oraz Rydrych, którego przedstawili jako skarbnika ich organizacji. Wszyscy byli spokojni, przekonani, że Polska wkrótce nadejdzie. Żałowali, że nie dożyją tej chwili. Napisali pożegnalne listy do swoich rodzin. Prosili kapelana o kilka przysług. Ksiądz Macha przekazał pozdrowienia dla biskupa i wikariusza generalnego oraz znajomych kapłanów. Prosił o wybaczenie, że swym wyrokiem naraził na szwank dobre imię śląskiego kapłana. wydał także dyspozycje dotyczace jego rzeczy osobistych. Ksiądz Antoni Gasz miał otrzymać prymicyjny kielich mszalny oraz brewiarz, z którego modlił się w więzieniu. Następnie wszyscy się wyspowiadali. Około północy zaczeła się egzekucja. Ksiądz został straony jako ostatni, już 3 grudnia 1942 r. Kapelna więzienny po latach tak opisał ten moment: "Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę w ten sposób (eskortowany z obu stron prez Hauptwachtmeisterów) i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu gwiaździstemu i znikł w drzwiach kaźni śmierci. Z budki strażnika można było słyszeć dokładnie głuche uderzenie spadającego toporu i można było obserwować wpadacych Hauptwachtmeisterów idących po następnego. W ciągu pół godziny wykonywali wyroki na kilkunastu".

CZERWONY ZESZYT

Podczas swej pracy w katowickim więzieniu ks. Besler był nie tylko powiernikiem idących na śmierć, ale takżę źródłem informacji dla polskiego podziemia o losach aresztowanych i skazanych. Systematycznie przekazywał wiadomości dotyczace więźniów bp. Stanisławowi Adamskiemu, który osiadł w Warszawie po wygnaniu z Katowic w 1941 roku.

Zapiski z okresu służby kapelańskiej ks. Besler opracował dopiero w listopadzie 1965 r., zachęcony do tego przez ówczesnego redkatora naczelnego "Gościa Niedzielnego" ks. dr. Józefa Gawora, byłego więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, troszczącego się o zachowanie pamięci o martyrologii duchowieństwa śląskiego w czasie II wojny światowej. Na wspomnienia składa się maszynopis liczący 8 stron oraz odręczne notatki umieszczone w 40-kartkowym zeszycie o czerwonych okładkach. Ich podstawą są zapiski, które ks. Besler robił po kryjomu w czasie okupacji.

Zmarł nagle w lipcu 1969 r. podczas urlopu. Został pochowany w Popielowie-Niedobczycach pod Rybnikiem, gdzie od 1945 r. był proboszczem.

Źródło: Andrzej Grajewski, Świadek, w: dodatek do "Gościa Niedzielnego" z 14.11.2021 r., s. 8-10.

Komentarze