Relikwie z czasu bólu i trwogi

20 listopada w katowickiej katedrze zostaną wystawione relikwie związane z życiem ks. Jana Machy: chusteczka ze śladami jego krwi, więzienny różaniec oraz napisany przed śmiercią list. Wszystkie wiążą się z dramatycznymi okolicznościami i są świadectwem niezłomnej wiary tego kapłana.

Historia tych przedmiotów, związanych z pełnym bólu i trwogi czasem uwięzienia i oczekiwania na wykonanie kary śmierci, jest niezwykła. Miałem okazję je obejrzeć, zanim znalazły się w specjalnie przygotowanych na beatyfikację relikwiarzach. Zwłaszcza różaniec odgrywał w ostatnich miesiącach życia ks. Machy ogromną rolę, o czym kapłan pisał w listach więziennych. Skumulowała się w nim pamieć o męczenniku oraz jego modlitwa w najciemniejszej godzinie życia.

Różaniec. "Jedyna radość"

Zadziwiające jest, że w warunkach więziennych ks. Macha wykonał go z tak wielką precyzją. do jego zrobienia wykorzystał prawdopodobnie sznurek z paczek, ktore wysyłała mu rodzina. Paciorki różańca są supełkami umieszczonymi w równych odległościach na sznurku. Krzyżyk został zrobiony z dwóch małych kawałków drewna, odłupanych ze stołu więziennego lub pryczy. Przypuszczam, że różaniec mógł powstać w listopadze 1941 r.

W pierwszym okresie śledztwa, a więc gdy kapłan siedział w Tymczasowym Więzieniu Policyjnym (Ersatz-Polizei Gefangnis), nie było warunków na wykonanie różańca. Ksiądz Macha doświadczał tam okrutnych okoliczności śledztwa. Ksiądz Joachim Besler, kapelan więzienny, który od sierpnia do grudnia 1942 r. w katowickim więzieniu kontaktował się z trzeba skazanymi na karę śmierci działaczami grupy Opieka Społeczna z Rudy, od bliskiego współpracownika ks. Machy kleryka Joachima Gürtlera usłyszał, że w straszny sposób go katowano, aż "jego ciało było od bicia czarne jak węgiel". Należy więc przyjąć, że różaniec powstał później, kiedy kapłan został przeniesiony do starego pruskiego więzienia w Mysłowicach (połowa listopada 1941 r.). Według relacji jego matki Anny siedział tam w jednej celi z Żydami. Otrzymywał paczki i mógł pisać do rodziców. Pierwsza wzmianka o różańcu pojawia się w liście do rodziny z 12 grudnia 1941 r. "Moją jedyną radością jest święty Różaniec". Motyw modlitwy pojawia się odtąd w każdym kolejnym liście więziennym ks. Jana. Prawdopodobnie była to także nieustająca modlitwa różańcowa. Natomiast różaniec, rozumiany jako przedmiot, ks. Jan wymienia w ostatnim liście pisanym 2 grudnia 1942 r. na kilka godzin przed egzekucją, prosząc rodzinę, aby wzięła go z więzienia po jego śmierci. To nie jest zwykła prośba. To świadomy akt ocalenia przedmiotu, który ma przypominać jego bliskim, że w więzieniu żył modlitwą i chce, aby takim go zapamiętano. Jest wysoce prawdopodobne, że kapłan nie rozstawał się z różańcem do chwili, kiedy tuż po północy 3 grudnia 1942 r. musiał wyjść z celi w bloku B1, gdzie trzymano skazanych na karę śmierci, aby przejść do pomieszczenia, w którym przeprowadzana była egzekucja. Rodzina od początku traktowała różaniec jako relikwię, chroniąc go w sposób szczególny. Został on umieszczony na purpurowym materiale i owinięty folią przez siostry boromeuszki. W takim stanie przetrwał do dzisiaj. Obecnie jest umieszczony na białej palce (nakrycie służące do przykrywania kielicha podczas sprawowania Eucharystii), która będzie używana w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej.

Zakrwawiona chusteczka

Wykonana z bawełny, starego typu, taka, jakie kiedyś powszechnie się używało. Jest dość duża, nieco spłowiała, choć widoczne są na niej ślady krwi. Chusteczka ocalała przypadkowo. Znajdowała się bowiem w kieszeni spodni księdza Machy, które rodzina otrzymała po egzekucji. Nie należała do kapłana, lecz jego ojca Pawła. Świadczy o tym monogram M.P. starannie wyszyty w jednym z jego rogów. Był może została przesłana w jednej z paczek od rodziny, które w katowickim więzieniu otrzymywał raz w miesiącu. Mógł ją również dostać bezpośrednio od ojca, z którym ostatni raz widział się 20 listopada 1942 r. Świadkiem spotkania była siostra księdza Róża, towarzysząca ojcu. Jednak z jej relacji z tego spotkania wynika, że możliwości przekazania czegokolwiek były wtedy niewielkie. Nie mogli się nawet przywitać, przebywać blisko siebie. Rozmowa odbywała się przy długim na cztery metry stole. Kapłan był już wtedy bardzo wyczerpany i zmęczony. Był przekonany, że wyrok zostanie wkrótce wykonany, chociaż wiedział o staraniach rodziny w sprawie rewizji procesu. Bardziej prawdopodobna więc wydaje się wersja, że chusteczka dotarła do niego w jednej z paczek.

Warto także zastanowić się, skąd wzięły się na niej plamy krwi. W więzieniu katowickim po zapadnięciu wyroku skazującego nie prowadzono wobec ks. Jana czynności śledczych. Nie ma także świadectw wskazujących, że w tym czasie był torturowany. Ważną wskazówką wydają się słowa wypowiedziane przez niego w czasie ostatniego widzenia z ojcem i siostrą, że wraz z pozostałymi siedzi w głębokiej piwnicy, "dzień i noc kajdany mamy na rękach i nogach". O tym, że skazani na karę śmierci byli cały czas skuci, wspomina w zapiskach z tamtego czasu ksiądz Besler. Jest więc prawdopodobne, że ślady krwi pochodzą z obtarć na rękach lub nogach.

Wiele wskazuje na to, że chusteczkę tę kapłan miał ze sobą do ostatniej chwili. Na egzekucję, jak wspomina ks. Besler, skazańców wyprowadzano jedynie w spodniach i koszuli. Ich ostatnia droga wiodła z bloku więziennego B1, poprzez podwórze więzienne, do parterowego pomieszczenia, gdzie stała gilotyna. Jak wynika z innych opisów egzekucji, skazańca tam rozbierano, nakładano na niego papierową koszulę i tak był przykuwany do szafotu. Ponieważ chusteczka znajdowała się w kieszeni spodni, należy przypuszczać, że była z nim do ostatniej chwili, nawet kiedy przekroczył próg pomieszczenia, gdzie dokonywano egzekucji. Również chusteczka od początku była traktowana przez rodzinę jako relikwia. Znajdzie się w relikwiarzu, który będzie wystawiony w czasie liturgii w katowickiej katedrze.

Ostatni list

Papier, na którym ks. Jan napisał list, jest pożółkły, ale dobrze zachowany. Ma trzy strony, na ostatniej doklejone jest niewielkie zdjęcie Hanika. Zrobiła to rodzina, zanim dokument umieszczono w folii. Warto zwrócić uwagę, że nie jest on napisany na przypadkowym skrawku papieru, ale na porządnym papierze kancelaryjnym. Dawano go skazanym na karę śmierci, aby mogli napisać ostatni list do rodziny. Prawdopodobnie była to inicjatywa dyrektora więzienia Augusta Kratziga, któremu - jek wspomina ksiądz Besler - zależało, aby skazańcy w ostatnich chwilach życia mieli zapewnioną opiekę duchową. List jest napisany w języku niemieckim, co świadczy, że kapłan władał nim swobodnie. Język ten wymuszały przepisy administracji więziennej. Każdy list, zanim trafił do adresata, był cenzurowany. Wiemy również, że podobne pisma przred egzekucją napisali kleryk Joachim Gürtler oraz Leon Rydrych. Niestety, ocalały tylko listy ks. Machy i Gürtlera, ten napisany przez Rydrycha, skarbnika grupy rudzkiej, nie zachował się.

Kiedy ogląda się ostatni list Hanika, w oczy rzuca się niezwykle kaligraficzne pismo. Napisany jest jednym ciągniem, prosto, wyraźnie, zdecydowanie. Ma się wrażenie, jak gdyby pisał go jednym tchem, wylewając na papier przemyślenia z całego okresu uwięzienia. Nie widać drżenia ręki czy przerw, sugerujących momenty zstanowienia bądź zdenerwowanie, co jest niezwykłe, jeśli uwzględnimy okoliczności, w jakich dokument pisano. Zwraca uwagę także zamaszysty podpis "Hanik", chociaż poprzedni listy podpisywał "Johannes". Z zapisów księdza Beslera wynika, że skazańcy zaczęli pisać listy wieczorem 2 grudnia 1942 r. około godziny 21. Pisząc go, ksiądz wiedział, że egzekucja odbęzie się za kilka godzin. Zostawił swoim najbliższym duchowy testament, a zarazem bardzo precyzyjnie określił, jak mają być rozdysponowane jego rzeczy osobiste. Ton listu wskazuje, że ksiądz Jan jest absolutnie spokojny, poniekąd ocenia swoją sytuację już nie według ziemskich realiów, ale z perspektywy wieczności. "Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali".

W dniu beatyfikacji męczennika ks. Jana Machy te słowa nabierają dodatkowego znaczenia. Są one tylko piękną poetycką metaforą i świadectwem jego niezachwianej wiary, lecz także zapowiedzią wydarzeń, których teraz jesteśmy świadkami.

Źródło: Andrzej Grajewski, Relikwie z czasu bólu i trwogi, w: Gość Niedzielny nr 46/21.11.2021, s. 26-28.

Komentarze