Hanik czekał na mnie

O Haniku, facynacji swoim bohaterem i duchowości opowiada Dagmara Drzazga.

Barbara Gruszka-Zych: Czy w swoich dokumentach Ty prowadzisz bohaterów, czy oni Ciebie?

Dagmara Drzazga: Ja ich prowadzę, opowiadając ich historię, kreując dynamikę akcji, stopniując napięcie, budując emocje. Jednak cały czas mam takie dziwne wrażenie, że na samym początku moi bohaterowie w jakiś sposób "wybierają" mnie. Nie ma przypadków. Przypadek to jedno z nieznanych imion Pana Boga. Dlatego wydaje mi się, że trafiłam na nich zawsze po coś.

Na ks. Jana Machę trafilaś, żeby mógł zostać wyniesiony na ołtarze?

Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że kiedykolwiek zostanie beatyfikowany! Zresztą najpierw dowiedziałam się nie o nim, lecz o gilotynie, na której go ścięto. Przeczytałam o niej w miesięczniku "Śląsk" i byłam ogromnie zaskoczona, że używano jej podczas wojny w więzieniu przy Mikołowskiej w Katowicach. Dotąd to narzędzie zbrodni kojarzyło mi się z rewolucją francuską. Kiedy zaczęłam drążyć temat, okazało się, że wśród straconych na niej był ks. Jan Macha, nazywany przez bliskich Hanikiem. Nie mogłam uwierzyć, że to ja odkryłam jego wstrząsającą historię, że nikt się tym jeszcze dotąd nie zainteresował! Potem pomyślałam, że może ten film czekał właśnie na mnie.

Z autopsji wiem, że liczy się pierwsze spotkanie z bohaterem.

Ono jest bardzo ważne, bo albo zaiskrzy, albo ktoś wyda ci się obcy. Jeśli mnie coś wzrusza, zasiewa w duszy ziarno, to myślę, że też będzie działało na innych. Bardzo lubię dzielić się tymi swoimi odkryciami z widzenia. Kiedy wpadłam na trop Hanika, pomyślałam, że jest kimś, o kim chciałabym im opowiedzieć.

Przez trzy lata, bo tyle trwała realizacja tego dokumentu, dzień po dniu poznawałaś swojego bohatera. Musiałaś nawiązać z nim bardzo bliskie więzi.

Nie potrafiłabym zrobić filmu o kimś, kto jest mi obojętny. Podczas kręcenia zawsze wchodzę w bardzo intensywne relacje z bohaterami. Poznając Hanika, czytająć jego listy, oglądając zdjęcia, zafascynowałam się i zachwyciłam jego postacią.

Nie spotkałaś go osobiście jak większości swoich bohaterów.

To bardzo trudne robić film o kimś, kto nie żyje. Wtedy wszystkie wiadomości dostajesz z drugiej ręki. On mi już nieczego nie powie. Była jednak jego rodzina, bliscy, z którymi się spotykałam i z uwagą ich słuchałam: Małgorzata Kozak, Aleksandra Kuchta, Kazimierz Trojan, których mama była siostrą ks. Machy. Wspominali go bardzo emocjonalnie, a ja zastanawiałam się, jak bardzo jest dla nich ważny, jakie budzi uczucia. Profesor Ryszard Kaczmarek mówił o wojnie i konspiracji na Śląsku. Jan Cofałka, pisarz i znawca Śląska, którego wujkiem był Hanik, przybliżył mi zarówno postać księdza, jak i realia tamtych czasów. Podobnie zresztą jak znajacy tę rodzinę ks. prof. Henryk Olszar. Wszyscy podczas zdjęć w jakiś niezwykły sposób stworzyli portret mojego bohatera. Bo w filmie fabularnym cały materiał - scena po scenie - jest z góry zaplanowany, a w dokumencie nigdy nie przewidzisz, co się wydarzy. Życie staje się najlepszym reżyserem.

Co Cię urzekło w Haniku?

Szalenie mi imponowało, że był człowiekiem z krwi i kości - znakomitym piłkarzem, grał na skrzypcach, miał dużę poczucie humoru, świetnie tańczył. Wielokrotnie się zastanawiałam, jak to jest, kiedy młody człowiek, który ma przed sobą całe życie, marzenia, plany, nagle dostaje wiadomość, że za kilka godzin pójdzie na śmierć. Przecież on od 17 lipca 1942 r. czekał na wykonanie wyroku, a zginął cztery i pół miesiąca później, 3 grudnia. Musiał mieć nadzieję, że jeszcze będzie żył, bo na Boże Narodzenie przygotował sobie kazanie... Tym bardziej że przecież wiedział, iż jego mama chciała swego pierworodnego za wszelką cenę uratować. Z oddaniem, zaciągając ogromne kredyty, walczyła o jego uwolnienie, wynajęła niemieckich adwokatów...

Zastanawiałaś się, co czuł, siedząc w więzieniu?

Podczas lektury jego listów odkrywałam, jak nieustannie dojrzewał w cierpieniu. Jak uczył się akceptować własną śmierć. Świadczą o tym niezwykłe słowa napisane kilka godzin przed egzekucją: "Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita". Do końca zachowywał spokój. Podkreślał, że odchodzi z czystym sumieniem.

Pokazałaś w filmie przerażająca scenę jego egzekucji.

Właśnie w tym momencie zdecydowałam się zrezygnować z tzw. obiektywnej prawdy, ale to jest w dokumencie uprawnione. Dowiedziałam sie, że gilotyna, na której został stracony, leży w magazynach Muzeum Auschwitz-Berkenau. Prawdopodobnie po wojnie wywieziono ją do Oświęcimia, bo w tym obozie najczęściej palono ofiary zgilotynowania. Kiedy tam przyjechałam, zobaczyłam, że leży pośród innych eksponatów, rozłożona na części. Postawiono ją dopiero na potrzeby filmu. Podczas wykonywania wyroku skazaniec nie miał możliwości zobaczenia ostrza, które było ukryte za metalową osłoną. W filmie w momencie egzekucji jednak je widzimy. Musiałam je pokazać dla celów dramaturgicznych, żeby do widza dotarło, jak to wszystko wyglądało.

Żeby się przejął grozą takiego umierania? Niewątpliwie ci się to udało.

Kiedyś znakomity operator Sławomir Idziak przyznał, że nie chciał się podjąć kręcenia "Krótkiego filmu o zabijaniu" Kieślowskiego. Po prostu bał się, że przez pół roku będzie musiał się zastanawiać, jak pokazać scenę, kiedy Jacek morduje, a później jak jego mordują, czyli jak wygląda egzekucja. Na etapie dokumentacji mojego filmu też się obawiałam, że nie udźwignę tego wszystkiego psychicznie. Bardzo jednak chciałam, żeby Hanika i jego śmierć poznali ci, którzy o nim nie wiedzą - i to zwyciężyło.

Czy podczas wykonywania egzekucji z jej miejsca dochodziły jakieś dźwięki świadczące o tym, że trwa?

Podawane są różne liczby zgilotynowanych w Katowicach, bo Niemcy, tuszując zbrodnie, zniszczyli sporo dokumentów. Jedni mowią, że stracono 500, drudzy, że 650 więźniów. Egzekucje odbywały się nocą i mieszkający wokół więzienia czasem słyszeli krzyki prowadzonych na śmierć. Może w ten sposób skazańcy chcieli jeszcze coś oznajmić światu, pożegnać się... W celi śmierci z Hanikiem siedziało dwunastu więźniów, w tym dwóch młodszych, współpracujących z nim kolegów - Leon Rydrych i Joachim Gürtler. Tej nocy stracono wszystkich. Hanik musiał patrzeć, jak ich po kolei zabierają, i poszedł na śmierć ostatni. W filmie przytoczyłam fragmenty dzienników ks. Joachima Beslera, kapelana więziennego, który zaopatrywał więźniów w sakramenty i z nimi rozmawiał. Napisał, że w ostatnich chwilach w celu panował wielki spokój, osadzeni pomodlili się i pożegnali ze sobą. Podczas rozmowy z ks. Beslerem Hanik przekazał mu dla przyjaciela - kapłana swój kielich mszalny i brewiarz.

Skąd miał taką siłę?

Myślę, że tylko z wiary. To była wielka łaska.

Czy robiąc ten film, czułaś, że pogłębiasz swoją wiarę?

Dobry film o świętym może zrobić reżyser niewierzący pod warunkiem, że ma talent i podchodzi do tematu profesjonalnie. Natomiast wiara na pewno uruchania jakieś głębsze przestrzenie. Ja jestem wierząca, praktykująca, ale to nie jest tak, że budowałam ten film, czerpiąć z mojej wiary. Nic z tych rzeczy. To praca nad nim wpływała na mnie - nagle zaczęłam jeszcze intensywniej myśleć o rzeczach nie z tego świata. Zastanawiałam się, jakbym się zachowała w podobnej sytuacji, co to znaczy mieć czyste sumienie, jak można pogodzić się z takim wyrokiem. Tematyka tego filmu sprowadziła na inne tory myślenie moje i ekipy - bo wydaje mi się, że tak się stało z nami wszystkimi. Chciałabym tu z wdzięcznością przypomnieć tworzących trzon mojego zespołu: Hannę Suchorabską, Mieczysława Chudzika oraz Izabelę i Norberta Rudzików.

Musieliście wtedy o tym rozmawiać, choć dziświelu zastrzega się, że wiara to temat intymny.

Nie mogliśmy o tym nie mówić. Przecież kręciliśmy zdjęcia w kościołach, a kiedy się tam przebywa, ich atmosfera momentalnie cię przenika. Sacrum jest mocno odczuwalne. Nie można wchodzić do świątyni jak do sklepu. A jeszcze kiedy wiesz, że właśnie tu - na przykład w kościele św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym - modlił się twój bohater, sprawował Eucharystię... W kościele św. Józefa w Rudzie Śląskiej patrzyliśmy na zachowaną z tamtych czasów ambonę jak na relikwię. Przecież z niej Hanik glosił kazania po polsku, choć było to przez hitlerowców zabronione. Pomagał ludziom z tej parafii - wspieral ich materialnie, zanosił im jedzenie, ubrania. Musiał zdawać sobie sprawę, co mu za to grozi, ale zwyciężała jego ogromna odwaga. Miał też niewątpliwą charyzmę, bo potrafił skupić wokół siebie tamtejszych harcerzy. Organizował ich działania na rzecz potrzebujących. Musiał zaszczepić im swoje ideały, wiarę w Boga, rozmawiał z nimi o tym, że warto żyć dla innych. Potrzebowali duchowego przywódcy, więc go sobie na niego wybrali.

Nie bałaś się zaszufladkowania, że robisz film o świętym?

Zrobiłam też masę innych filmów, np. o Rafale Wojaczku, który - wydawałoby się - był daleki od świętości. Jednak jestem przekonana, że poszukiwał sacrum po swojemu, nie interesował go banał życia, przyziemność, przeżywał ogromne cierpienie...

Co to znaczy być świętym?

Po prostu trzeba mieć Boga i człowieka w sercu, nie wstydzić się tego i robić wszystko, żeby się w tym doskonalić.

Czego szukasz, realizując swoje dokumenty?

Duchowości, tajemnicy, metafizyki... Począwszy od jednego z moich pierwszych filmów "Bobrek Dance", zrealizowanego w 2002 r. Break dance to przecież "tylko" taniec ulicy, ale dla chłopców mieszkających na Bobrku, czyli w ubogiej dzielnicy Bytomia, był dotknięciem innego świata.

Ksiądz Macha miał ogromną siłę ducha, był jakby z innego świata - a jednak został zamordowany.

Został ścięty, jego ciało spalono w krematorium w Auschwitz, grób ma tylko symboliczny. ale to niesłychane, że po osiemdziesięciu latach od śmierci znów do nas wraca. Niedługo zostanie wyniesiony na ołtarze. Możemy się modlić za jego wstawiennictwem. Wiem, że zdarzyły się za jego przyczyną cuda. Hanik z nami jest i z tego powodu możemy czuć tylko radość!

Źródło: Barbara Gruszka-Zych, Hanik czekał na mnie, w: Gość Niedzielny nr 46/21.11.2021, s. 28-30.

Dagmara Drzazga - dziennikarka i rezyserka Telewizji Polskiej, od wielu lat związana z oddziałem TVP w Katowicach, autorka filmów dokumentalnych, reportaży, programów poświęconych tematyce kulturalnej, a także artykułów naukowych i esejów. Profesor w Szkole Filmowej im. K. Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jest laureatką ponad dwudziestu nagród na festiwalach filmowych w Polsce i Europie. Filmy Dagmary Drzazgi były prezentowane w Polsce, Stanach Zjednocznych, Armenii, Luksemburgu, Niemczech, Szkocji, Monte Carlo, we Włoszech, na Łotwie i w Izraelu.

Komentarze