Cel swój osiągnąłem

Ksiądz Jan Macha zostanie wyniesiony na ołtarze nie tylko za to, jak umarł, ale przede wszystkim za to, jak żył.

To musi być święty albo idiota - miał powiedzieć więzienny strażnik, widząc młodego kapłana, który skatowany modlił się, aby móc stanąć u bram nieba razem ze swoim prześladowcą. Kościół nie ma wątpliwości, dlatego ogłasza go błogosławionym.

Droga do świętości Jana, zwanego przez bliskich Hanikiem, rozpoczyna się 20 stycznia 1914 roku w Chrzowie Starym. Tego dnia zostaje przyniesiony do parafialnego kościoła św. Marii Magdaleny i przymuje sakrament chrztu świętego. W tym samym kościele rok wcześniej miłość i wierność ślubowali sobie jego rodzice - Paweł i Anna z domu Cofałka. Po Haniku na świat przychodzi jeszcze pięcioro dzieci, dwoje umiera we wczesnym dzieciństwie. Anna i Paweł wychowują więc Hanika, Pietrka, Rózię i Marię zwaną Micią.

ŚLĄSKI KARLUS

Przyglądając się Hanikowej lilście aktywności z lat szkolnych, można nabrać podejrzeń, że jego doba jakimś cudownym sposobem trwa dłużej niż 24 godziny. Bo jak inaczej pomieścić naukę gry na fortepianie i skrzypcach, szkolne koła: literackie, historyczne i sportowe, działanie w Stowarzyszeniu Młodziezy Polskiej, gdzie prowadził pogadanki i gra w amatorskim teatrze? Od 15. roku życia trenuje piłkę ręczną. Z sukcesami: z drużyną Azoty Chorzów dwukrotnie startuje w Mistrzostwach Polski, przywożąc z nich medale - brązowy i srebrny. Koledzy pamiętają Hanika jako sympatycznego, uśmiechniętego chłopaka. A biegnąc z jednych zajęć na drugie, potrafi dostrzec potrzebujących. Róża zapamiętała, że czasami przyprowadzał ich do domu i prosił, żeby przygotowała coś do jedzenia.

Janek uczy się w Państwowym Gimnazjum Klasycznym w Królewskiej Hucie. Orłem jednak nie jest - na świadectwach przeważają trójki, a raz nawet musi powtarzać klasę. Na maturze, którą zdaje w 1933 roku, oceny też są przeciętne.

KLERYK

W relacjach rodzinnych nie zachowało się żadne wspomnienie chwili, kiedy Hanik podzielił się z bliskimi narzeniami o kapłaństwie. Anna modliła się, aby któreś z jej dzieci wybrało służbę Bogu, więc zapewne cieszy ją decyzja syna.

Hanik udaje się zatem do Krakowa, gdzie wówczas mieściło się Śląskie Seminarium Duchowne. W ręku, oprócz podania i świadectwa maturalnego, trzyma opinie proboszcza i katechety. Obie bardzo pochlebne, podkreślające jego zaangażowanie, rozmodlitnie i dobre, rodzinne korzenie. W królewskim mieście spotyka go jednak potężne rozczarowanie - nie zostaje przyjęty z powodu braku miejsc. Mimo to się nie zniechęca i postanawia przeczekać rok, studiując na Wydziale Prawa i Administracji UJ. Kiedy rok później ponownie staje u seminaryjnych wrót, w podaniu zaznacza, że o kapłaństwie marzył od najwcześniejsze młodości i mimo ubiegłorocznej porażki nie porzucił swoich zamiarów. Tym razem się udaje i w lipcu 1934 roku Hanik zostaje alumnem.

Lata formacji seminaryjnej upływają na nauce teologii, modlitwie i angażowaniu się w różne aktywności. Hanik pojawia się wszędzie tam, gdzie może zrobić coś dla drugiego człowieka - czy to w Bratniej Pomocy Studentów Teologii UJ, czy w rozwijającej się Akcji Katolickiej. Jest też blisko kolegów, z którymi uczy się, gra w piłkę i muzykuje.

Nadchodzi rok 1939. Hanik broni pracę magisterską, którą jest monografia jego rodzinnej parafii. Na dyplomie magisterskim u nigdyś przeciętnego ucznia dominują czwórki i piątki. Wraca na rodzinny Śląsk, aby spełnić swoje największe marzenie - zostać kapłanem.

KAPŁAN

"Ciężkie chmury zbierają się na niebie naszego życia. Kapłan musi być gotowy na wzór Mistrza życie oddać za owieczki swoje. Stuła w formie krzyża ma przypominać, żeś zdecydował się na całkowitą ofiarę w służbie Bogu i bliźnim. "Zbliża się godzina, że każdy, kto was zabije, mniemać będzie, że przysługę wyświadcza Bogu. Smucić się będziecie, ale smutek wasz w radość się  zmieni" - mówi bp Stanisław Adamski, udzielając 25 czerwca 1939 roku święceń 31 diakonom. Katowicka katedra Świętych Piotra i Pawła wypełniona jest po brzegi. I choć wszyscy cieszą się, że śląski Kościół wzbogacił się o nowych kapłanów, nie da się ukryć narastającego niepokoju - widmo wojny staje się coraz bardziej realne. Nie przeszkadza to jednak w zorganizowaniu wielkiej, radosnej uroczystości prymicyjnej, która odbywa się dwa dni później w rodzinnej parafii neoprezbitera. Róża wspomina, że mimo podniosłęgo nastroju brat jest tego dnia niespokojny. "Ja naturalną śmiercią nie umrę, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie" - mówi kolegom. Chwilę później procesja wyrusza do kościoła, gdzie rozpoczyna się Eucharystia. W jej trakcie ma miejsce niezykłe zdarzenie - dwie parafianki zauważają, jak biały, cienki welon, spływający z góry kościoła, w trakcie Przeistoczenia owija się wokół szyi prymicjanta...

Po wakacjach ks. Jan Macha rozpoczyna posługę wikariuszowską w parafii św. Józefa w Rudzie. Marzenia o pracy duszpasterskiej brutalnie weryfikuje wybuch wojny. Oczywiście młody kapłan robi to wszystko, do czego został powołany - sprawuje sakramenty, katechizuje, głosi kazania - jednak nad tym wszystkim rozpościera się cień lęku o przyszłość własną i bliskich, a także o losy dopiero co odzyskanej ojczyzny. Hanik dodaje otuchy swoim parafianom, z których wielu pamięta jeszcze wielką wojnę i trzy śląskie powstania. Siłę i nadzieję czerpie z modlitwy - parafianie często widzą go w kościelnej ławce, pogrążonego w modlitwie.

Momentem przełomowym stają się dla niego pierwsze odwiedziny duszpasterskie. Chodząc po kolędzie, widzi ogrom biedy. Wielu mężczyzn zostało wcielonych do Wehrmachtu, wywiezionych na roboty albo uwięzonych już w pierwszych tygodniach wojny. W domach pozostały kobiety z dziećmi, czesto bez środków do życia. Ksiądz Jan zaczyna pomagać, jak potrafi, organizując żywność, odzież czy opał. Szybko zaczynają się do niego przyłączać inni młodzi zapaleńcy - harcerze, członkowie Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej czy studenci. Tworzą ciągle powiększająca się siatkę, która zostaje włączona do Polsich Sił Zbrojnych. W ten sposób ks. Jan zaczyna walczyć - nie z okupantem, ale z głodem, zimnem i cierpieniem. Jego bronią jest serce wrażliwe na Chrystusa żyjącego w drugim człowieku. Pomaga wszystkim, niezależnie od narodowości - nie dzieli ludzi na Polaków i Niemców.

MĘCZENNIK

Jego działalność rzuca się w oczy Niemcom. Dwukrotnie zostaje wezwany na przesłuchanie na gestapo. 5 września 1941 roku na katowickim dworcu kolejowym podchodzi do niego dwóch mężczyzn i prowadzi w nieznanym kierunku. Zaczyna się jego droga krzyżowa, która ma trwać prawie 15 miesięcy... Dopiero po kilku dniach bliscy dowiadują się, że więziony jest w Policyjnym Więzieniu Zastępczym w Mysłowicach - miejscu zwanym przedpiekłem Oświęcimia, gdzie strażnicy stosują najwymyślniejsze rodzaje tortur. Po dwóch miesiącach przeniesiony zostaje do mysłowickiego więzienia. W lipcu w Katowicach zapada wyrok - kara śmierci za zdradę stanu.

Podczas pobytu w więzieniu z wyciągniętych z siennika nitek splata różaniec i czyni nieustanne starania, aby w celi móc mieć brewiarz. Współwięźniów spowiada, podnosi na duchu i modli się razem z nimi. Władze kościelne i rodzina podejmują liczne starania o uwolnienie kapłana. Bezskutecznie - wyrok pozostaje w mocy.

"Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę (...) i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu i znikł w drzwiach kaźni śmierci" - tak ks. Joachim Besler, kapelan katowickiego więzienia, zapamiętał zimową noc. Kilka godzin wcześniej wyspowiadał skazańców i odebral od nich ostatnie listy, dyspozycje i pozdrowienia. "Żyłem krotko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem" - pisze Hanik w ostatnim, poruszającym liście do najbliższych.

Gilotyna opadła krótko po północy 3 grudnia 1942 roku. Ciało ks. Jana zostało spalone w oświęcimskim krematorium. Zgodnie z jego ostatnim życzeniem na chorzowskim cmenatarzu ustawiono mu symboliczny nagrobek. "Przechodniu! ciała mego tu nie ma, ale odmów na tym miejscu Ojcze nasz za spokój mej duszy" - głosi umieszczony na nim napis. Dziś to ks. Jan oręduje z nieba.

Źródło: Agnieszka Huf, Cel swój osiągnąłem, w: Wielki dzień księdza Jana, bezpłatny dodatek do Gościa Niedzielnego z dnia 14.11.2021 r., s. 4-5.

Komentarze